piątek, 31 stycznia 2014

Czy warto się przytulać? Konsekwencje międzyludzkiego uścisku.



Czy zdarzyło się Wam kiedykolwiek spotkać na ulicy podejrzanie uśmiechniętą osobę zaczepiającą innych i machającą kartką z napisem Free Hugs? Mnie spotkała ta wątpliwa przyjemność. Z początku miałem wrażenie, że to rodzaj kampanii reklamowej nowego ruchu religijnego przeniesionego na nadwiślański grunt wprost ze Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej (ojczyzny najdziwniejszych inicjatyw tego typu). Coś jednak się nie zgadzało. Zazwyczaj sekty (jeden z typów organizacji religijnej) rekrutują przy użyciu kobiet lub mężczyzn o olśniewającej urodzie (chodzi o skuszenie nowych członków). Tutaj miałem do czynienia z normalnymi (czyt. bez wyzywających kreacji czy wulgarnego makijażu) ludźmi nagabującymi przechodniów. W jeszcze większe zdumienie wpędziło mnie to, iż sami zaczepiani przytulali owych natrętów (czasami nawet sami do nich podchodzili!). Ciężko było mi zrozumieć, co kieruje tymi ludźmi. Czy są nieuleczalnie chorymi bez rodziny, którzy szukają odrobiny ciepła przed końcem doczesnej przygody? A może to jakiś nowy program telewizyjny, w którym za przytulenie określonej liczby osób otrzymuje się nagrodę pieniężną? Darmowe przytulanie… O co w tym chodzi?

Idea ruchu społecznego o nazwie Darmowe przytulanie (ang. Free Hugs Campaign) narodziła się 1 XII 2004 r. w australijskim mieście Sydney. Światowy rozgłos zdobyła dopiero dzięki opublikowanemu dwa lata później, za pośrednictwem serwisu Youtube (założonego 14 II 2005 r.), filmowi. Nagranie z pierwszej publicznej akcji pojawiło się na serwerach 22 IX (do grudnia odtworzono je ponad dwa miliony razy, co wedle ówczesnych statystyk było fenomenem). Filmowana postać (ukrywająca się pod pseudonimem Juan Mann) przechadza się ulicą Pitt Street Mall (jedna z głównych ulic handlowych Sydney), trzymając duży transparent z napisem FREE HUGS. Przytula wszystkich zainteresowanych ofertą, starając nie wdawać się w długie konwersacje. Zgodnie z wypowiedzią pierwszego organizatora celem akcji nie jest zawieranie nowych znajomości, zdobywanie numerów telefonów, flirtowanie czy kreowanie własnego wizerunku. Na pomysł wpadł, kiedy w czasie walki z głęboką depresją (skutek różnych osobistych perturbacji) został przytulony przez przypadkowego przechodnia. Poczuł niesamowitą ulgę i postanowił podzielić się tym uczuciem z innymi. Juan wykazał się sporą cierpliwością – na pierwszego chętnego musiał czekać ponad piętnaście minut (była to jakaś sympatyczna staruszka).

W tle możemy usłyszeć nagranie popularnego australijskiego zespołu Sick Puppies (grają głównie ciężkiego rocka alternatywnego). Mann spotkał ich rok wcześniej, kiedy główny solista tejże grupy, Simon Moore, pracował na deptaku (zarabiając w charakterze ulicznego grajka). W udzielanych wywiadach Moore stanowczo dementował plotki o ukrytej kampanii promocyjnej zespołu. Swoją twórczość dodał do materiału Manna, gdy dowiedział się o śmierci jego ukochanej babci. Chcąc pocieszyć sympatycznego społecznika, dodał utwór All the same do oryginalnego filmu, po czym wysłał otrzymaną produkcję do autora akcji. Ten, poruszony życzliwością muzyka, zmienił oryginalną koncepcję. Całości miała przyświecać bezinteresowna chęć niesienia pomocy tak, jak w przypadku ulicznego wystąpienia Manna. Ciężko dziś zweryfikować prawdę, ale należy zaznaczyć, iż zespół nie zanotował znaczącego wzrostu sprzedaży swoich płyt po opublikowaniu filmu.

Inicjatywa Juana przez wiele lat spotykała się z szeroko zakrojoną nieufnością zarówno ze strony mediów, jak i ogółu społeczeństwa. Autora podejrzewano o jakieś ukryte intencje, przypisując jego charytatywnej działalności znamiona dewiacji. Akcja zyskała na popularności, kiedy zwiększyła się liczba osób łaknących darmowego przytulenia (szczerze mówiąc w Polsce taką usługę można otrzymać nawet od prostytutki – być może w Australii trzeba za to płacić). Stale powiększało się też grono naśladowców – do tego stopnia, że policjanci zakazali Mannowi dalszego publicznego przytulania (X 2005 r.) z uwagi na brak polisy ubezpieczeniowej imprez masowych (takowe kosztuje średnio kilkadziesiąt milionów dolarów). Władze uchyliły decyzję służb porządkowych po złożonej przez Manna oraz jego zwolenników petycji (zebrano ponad 10 tys. podpisów), oficjalnie zezwalając na masowe rozdawnictwo uścisków w miejscach publicznych. Sam Juan charyzmatycznie walczył z uczestnikami akcji, którzy wykorzystywali ją do celów towarzyskich.

Temat kampanii był wielokrotnie poruszany w mediach, dzięki czemu inicjatywa rokrocznie zdobywa nowe rzesze zwolenników. Pierwszy raz Juan Mann udzielił wywiadu telewizji Ten News Australia (rozmowę prowadziła Angela Bishop). Oryginalne nagranie zostało wyemitowane w czasie bardzo popularnego programu Good Morning America (27 IX 2006 r.). Dzięki temu film uplasował się wśród najbardziej popularnych w historii serwisu Youtube (wygrał w głosowaniu na najbardziej inspirujący klip 2007 roku). Yu Tzu – Wei (student z Tajwanu) rozpoczął w 2006 r. akcję mającą na celu przytulenie każdego mieszkańca wyspy (bagatela ponad 20 mln ludzi). Pierwsze masowe Darmowe przytulanie miało miejsce 1 X 2006 r. w New South Walse – media odpowiadają za tak masowy odzew społeczeństwa. W Polsce pierwsza taka akcja odbyła się 21 X 2006 r. z inicjatywy serwisu Joemonster. 18 XI tego roku po raz pierwszy przytulali się mieszkańcy szwajcarskiej Genewy, a tydzień później amerykańskiego Chicago i izraelskiego Tel Awiwu – Jafy. Pod koniec roku przytulano się w kilku belgijskich miastach. W 2008 r. zwyczaj dotarł na Półwysep Indyjski, a w roku 2009 do Norwegii.  Polak, Maksym Skorubski, we wrześniu 2012 r. odbył podróż Uściski dookoła świata w 80 dni (łącznie przytulił 6783 osoby w 19 krajach świata).



Mann szybko zyskał międzynarodową sławę. Już 30 X 2006 r. wystąpił w kultowym programie (Oprah) Oprah Winfrey (prowadząca dowiedziała się o działalności Juana od swojego lekarza rodzinnego). Zaproszony pojawił się przed studiem na kilka godzin (bladym świtem) przed audycją, rozdając przechodniom uściski (całe zdarzenie zarejestrowały kamery). Udzielił też wywiadu magazynowi Who. Po śmierci swojej babci razem z Simonem Moore’m założył organizację charytatywną (została zamknięta po kilku latach). Sam Mann opublikował w postaci elektronicznej swoją książkę (ta darmowa publikacja wciąż jest do znalezienia w Sieci). 23 VIII 2009 r. Juan opublikował na swoim profilu (Facebook) artykuł (pierwotnie umieszczony na jego blogu), w którym ogłosił zakończenie swojego udziału, prosząc jednocześnie wszystkich zainteresowanych kontynuacją akcji o przejęcie jego roli. Od tego czasu już tylko sporadycznie pojawia się na oficjalnej stronie lub forum.

Pomysł masowego tulenia nie zawsze spotykał się z przychylnością władz – jedenaście osób zostało zatrzymanych (prewencyjnie na jedną godzinę) za zorganizowanie kampanii w Szanghaju bez stosownego zezwolenia na zgromadzenie publiczne. Rząd francuski postanowił wykorzystać ideę, jako część inicjatywy walki z wyobcowaniem ze społeczeństwa osób zakażonych wirusem HIV lub chorych na AIDS. Wystosował oficjalną prośbę o wspieranie (poprzez przytulanie) stojących na ulicach wolontariuszy. Obywatele odpowiedzieli na nią z prawdziwym entuzjazmem. Zagranie zostało zaadaptowane kilka lat później przez rząd indyjski. Zdarzają się też zagorzali przeciwnicy akcji – w Arabii Saudyjskiej (Ryiadh) Komitet Krzewienia Cnót i Zapobieganiu Złu (policja religijna) aresztowała dwóch rozdających uściski za sianie zgorszenia w miejscu publicznym. W VII 2007 r. dwóch mężczyzn zostało zatrzymanych za podobne wybryki w jordańskim Amman (oskarżono ich o seksualne molestowanie kobiet i posiadanie nieautoryzowanego transparentu w obcym języku). Do dzisiaj w Jordanie akcja jest prawnie zakazana. 

Czy z medycznego punktu widzenia przytulanie jest korzystne dla naszego zdrowia? Naukowo potwierdzono kilka rzeczywistych zalet tego procesu. W czasie dobrowolnego kontaktu z drugim człowiekiem nasze serce zwalnia, zmniejszając ciśnienie krwi (to bardzo pożądane zjawisko w tych zwariowanych czasach). Udowodniono też, że przytulana osoba lepiej radzi sobie ze zwalczaniem negatywnego wpływu różnych patogenów. Opracowano nawet eksperymentalną terapię onkologiczną opartą na regularnych uściskach. Fizyczny kontakt ma właściwości przeciwbólowe (skuteczność zbliżona do paracetamolu), ułatwia zasypianie, gwarantując głęboki sen (w czasie którego regeneracja organizmu postępuje najefektywniej). 

Zarejestrowano też zmiany w gospodarce hormonalnej. W trakcie przytulania wydziela się nonapeptyd o nazwie oksytocyna. U ssaków (w zależności od aktualnego samopoczucia) wzmacnia uczucie bezpieczeństwa, szczodrości, ufności, uległości, zazdrości lub chęć współpracy. Jej produkcja nasila się w momencie dotyku, warunkując przyjemność czerpaną z tulenia. Pod tym względem oksytocyna działa uzależniająco – im częściej kogoś przytulamy, tym mocniej wiążemy się z nią psychicznie i tym większą potrzebę dotykania tej osoby odczuwamy. Uściski obniżają również poziom hydrokortyzonu (jeden z tzw. hormonów stresowych), uwalniając nas od nagromadzonych w naszym ustroju napięć. 

Oczywiście dotyk może nam też zaszkodzić (nie mówię tu o potencjalnym ryzyku kradzieży, zabójstwa – chociaż ściskany raczej nie spodziewałby się ataku). Czy wiecie, że prawie 80% chorób zakaźnych przenosi się przez dotyk? Oczywiście nie chodzi o to, iż wirusy ospy ulegają dyfuzji poprzez powłoki ciała, ubrania. W naszym społeczeństwie mycie rąk nie jest ogólnie przyjętą normą (zbytnia sterylność również nie jest wskazana), a niektórzy nie potrafią zasłonić ust kichając, kaszląc (czyt. rozsiewając drogą kropelkową tysiące patogenów). Przez to ubranie naszego przytulanego może być pokryte najróżniejszymi czynnikami chorobotwórczymi (bakteriami feralnymi, wirusami itp.). Później przeniesiemy je na innych, by w końcu drogą pokarmową (w czasie posiłku postanowicie pochwycić palcami niesforną frytkę bądź kawałek sałaty próbujący uciec z talerza). Zawsze należy się zastanowić, czy niewinne przytulenie nie wyśle nas na przymusowy urlop zdrowotny. Patologowie alarmują, aby w przypadku takich kąpieli w tłumie zachować odpowiednie normy sanitarne.

Jest jeszcze kwestia samopoczucia. W XXI w. nasze życia zdominowane są przez nieustanną gonitwę za pieniądzem, pracą. Ten pośpiech utrudnia nam znacząco nawiązywanie właściwych znajomości, a także poważnie upośledza nasze zdolności interpersonalne. Współczesne komunikatory umożliwiają nam przeprowadzanie wielu rozmów jednocześnie, ale nawet najbardziej skomplikowany system przekazu audiowizualnego (wspierany przez wysokiej jakości kamerę) nie zastąpi fizycznej obecności drugiego człowieka. Człowiek, jako istota społeczna, potrzebuje choćby minimalnej ilości kontaktów towarzyskich dla utrzymania właściwej równowagi psychicznej. Trudno jest nam jednak znaleźć czas (zamiast czasochłonnych spotkań osobistych preferujemy komunikację pośrednią z domowego zacisza). Cały czas dążymy do zwiększenia naszego stanu posiadania, dając się kontrolować wszechobecnym reklamom wdrażającym czysto konsumpcyjny styl życia.

Chociaż otaczamy się coraz większą ilością kosztownych drobiazgów, nadal pozostajemy samotni. Coraz mocniej odczuwamy brak ciepła drugiej obecności, spędzając wolne chwile przed monitorami. Przytulanie jest zjawiskiem powszechnym, głęboko zakorzenionym w kulturze. Każdy z nas pamięta święta rodzinne, w czasie których wypadało wyściskać każdego z krewnych, dając w ten sposób dowód życzliwości i zaufania. Współcześnie przytulanie z jednej strony zostało sprofanowane przez jego nagminne stosowanie (skoro młodzież nie uważa wyuzdanych aktów seksualnych za coś wstydliwego, to zwykłe przytulenie wydaje im się czymś banalnym), a z drugiej otaczane społecznym tabu. Wokół nas jest mnóstwo osób zwyczajnie wstydzących się przytulać (być może to kwestia wychowania).

Jak się przytulać? Najpierw musimy się zatrzymać (fizycznie, psychicznie). Przystanąć na chwilę w naszej pogoni za ulotną doczesnością i poświęcić chwilę drugiemu człowiekowi. Skupić się na obecnej sytuacji, odrzucając na krótki moment przyszłość, rozkoszując się czarem teraźniejszości. Na co dzień zapominamy o tym, jak często byliśmy przytulani w dzieciństwie. Przytulanie pozwala dzieciom przezwyciężyć koszmar świata rzeczywistego (przecież muszą poznać cały ogromny świat!). Z czasem dzieci dojrzewają, a swoją potrzebę bliskości przenoszą na swoich partnerów (trzymanie się za ręce stanowi najlepszy przykład takiej praktyki). Przytulanie powinno być aktem aseksualnym (niestety w tych rozpustnych czasach wielu wykorzystuje okazję do tzw. obmacania – zboczeńców nie brakuje). Ten akt winien budować relacje przyjacielskie, zaspokajając przede wszystkim potrzebę bezpieczeństwa.

Chcąc dobrze przytulać innych, musimy zacząć od przytulenia samych siebie. Należy z godnością zaakceptować własną osobę. Obserwujemy ponury trend rozpadania się związków. Przyczyn tego zjawisko jest oczywiście wiele (różnice charakterów, zdrady etc.), ale często słyszy się o tzw. wypaleniu. Cóż kryje się za tym pojęciem? Chodzi o sytuację, kiedy relacja między dwojgiem ludzi staje się dla nich nużąca, męcząca. Związki zbudowane wyłącznie na zaspokajaniu prymitywnych potrzeb cielesnych nie są w stanie przetrwać. W dobrym związku musi znaleźć się nuta przyjaźni, spajająca parę niezależnie od czynników losowych. Remedium na to może być właśnie częstsze przytulanie (nie w formie gry wstępnej). Na pewno nie zaszkodzi to związkowi.

Życiu w uściskowym celibacie dla większości ludzi jest bardzo szkodliwe. Osoby takie odczuwają narastające poczucie wypchnięcia za margines, tracą siłę do życia, zamykając się coraz szczelniej na otoczenie. Niektórzy psychologowie twierdzą nawet, że stan taki może wpłynąć bezpośrednio na zdrowie człowieka. Depresja, samotność potrafią upośledzać układ odpornościowy, co nie jest efektem pożądanym. Istnieją oczywiście wyjątki od tej reguły. Pewna wąska grupa przedstawicieli naszego gatunku jest z natury samotnikami. Potrafią koegzystować, nawiązując zdrowe relacje z innymi, ale potrzebują też czasu dla siebie. Takim ludziom nie przeszkadza samotność, a wręcz przeciwnie – pozwala im na rozwój własnych zainteresowań. Pamiętajmy, iż nie każdy jednak jest do tego zdolny. Bardzo łatwo to sprawdzić. Wystarczy porządnie zaopatrzyć spiżarnię w żywność, a następnie odciąć się na pewien czas (np. tydzień) od świata (we własnym domu – wycieczki się nie liczą). Jeśli będziemy w stanie zorganizować sobie czas (pomijam kwestie związane z nauką, pracą), możemy uważać się za samotników.

Czy przytulanie jest zjawiskiem powszechnym? Z badań wynika, że nawet bardzo powszechnym (nawet w Polsce, czego dowiodło pięć par przytulających się przez ponad 25 godzin na hali Dworca Centralnego w Warszawie, trafiając dzięki temu do Księgi Rekordów Guinnesa w roku 2012). Większość Polek deklaruje, że w trakcie przytulania czują się komfortowo (nie traktując tego jednocześnie w charakterze preludium do aktu płciowego), dlatego też preferują zasypiać w objęciu partnera (chociaż nie ukrywają, iż doceniają też komfort posiadania własnej połowy łóżka). Dla porównania Brytyjki nie przepadają za długimi uściskami (jest im za gorąco lub zbyt niewygodnie). Ciekawostką behawioralną jest odwrócenie priorytetów w zależności od płci zaobserwowane w związkach o długim stażu (ponad 15 – letnim) – mężczyźni bardziej pragną być przytulanym, a kobiety wolą wówczas konwencjonalne akty płciowe (to skutek działania pewnych neurotrofin, np. hormonu przywiązania). Amerykańska psychoterapeutka, Virginia Satir, powiedziała kiedyś, że: We need 4 hugs a day for survival. We need 8 hugs a day for maintenance. We need 12 hugs a day for growth (Potrzebujemy czterech uścisków dziennie, aby przetrwać, ośmiu – by zachować zdrowie, a dwunastu – by się rozwijać.).

Zbawienny wpływ przytulania może też być interesującym pomysłem na biznes. W Anglii od dawien dawna popularne były tzw. cuddle party, swoista ewolucja pidżamowych przyjęć. Obecnie mają one charakter elitarnych przyjęć towarzyskich dla osób dorosłych. Uczestnicy chwalą miłą odmianę od nastawionych na konsumpcję imprez klubowych. Taka forma spotkań pozwala odnaleźć, dzisiaj już niemal całkowicie zapomniany, aseksualny dotyk. Dzięki zaangażowaniu organizatorów za odpowiednią opłatą można uzupełnić braki w odczuwaniu takowej cielesnej przyjemności. Niektórzy trenerzy personalni organizują podobne wydarzenia w naszym kraju. Dla zainteresowanych kilka wskazówek: rozbieranie się jest zabronione, nie ma nakazu przytulania się z kimkolwiek, a o tym, co dzieje się w czasie wieczoru – nie plotkujemy.

Niewątpliwie przytulanie jest integralną częścią życia w społeczeństwie i nie unikniemy go. Wg psychologów potrzeba bliskości wcale nie maleje z wiekiem, a jedynie jest niezdarnie zagłuszana przez pęd za dobrami doczesnymi. Ponad 85% naszego komunikatu stanowi tzw. przekaz niewerbalny, czyli nasza mimika, mowa ciała, ton głosu itp. Uścisk wymieniany z drugą osobą jest uniwersalnym gestem przyjaźni, zapewniającej o obustronnych dobrych intencjach. Jednocześnie zacieśnia on więzy międzyludzkie (nie pozwalamy się przecież dotykać każdej osobie). Czy warto godzić się na darmowe przytulanie? Podświadomie traktujemy taką akcję, jako rodzaj korzystnej dla naszego portfela okazji (darmowy – słowo kluczowe). Każdy powinien rozsądzić to we własnym sumieniu. Ja zawsze mam w pamięciach sentencję: Dawniej ludzie trzymali się blisko siebie, bo broń nie sięgała daleko

czwartek, 30 stycznia 2014

Kurs 忍び cz. X



Nawet najbardziej wymyślna broń nie zagwarantuje nam bezpieczeństwa, jeśli nie będziemy potrafić się z nią obchodzić. Umiejętność posługiwania się bronią jest umiejętnością nabytą (niestety nie wysysamy jej z mlekiem naszych matek). Potrzebny jest trening i minimalna ilość wiedzy teoretycznej (warto odróżniać rękojeść od klingi). W dzisiejszych czasach klasy rządzące stopniowo dążą do usunięcia z programu nauczania przedmiotów przygotowujących, choćby w niewielkim stopniu, do skutecznej samoobrony (tzw. przysposobienie obronne). Doceniam pracę, jaką codziennie wykonują funkcjonariusze przeróżnych służb mundurowych, ale niestety nie są w stanie zapewnić obywatelowi bezpieczeństwa w każdym momencie (gdyby tak było, nie dochodziłoby do rozbojów, aktów wandalizmu etc.). Znajomość samoobrony nie powinna być przywilejem zarezerwowanym dla służb porządkowych. Uważam, że każdy człowiek powinien potrafić obronić siebie. Oczywiście stoi to w sprzeczności z pacyfistycznymi poglądami rządzących (wszak bezbronnych ludzi łatwiej jest utrzymać w ryzach). Jak więc posługiwać się bronią białą, aby nie wyrządzić krzywdy samemu sobie?

Kiedy mamy już przy sobie jakiś oręż (nóż, miecz, topór, pałkę teleskopową), a sytuacja wymaga od nas jego użycia, musimy uświadomić sobie pewien prosty fakt. Wielu ludzi traci zdrowie, kurczowo trzymając broń, licząc, że sam fakt kontaktu z owym przedmiotem zapewni im bezpieczeństwo. W trakcie walki nie możemy hołdować takim idiotyzmom. Musimy być gotowi porzucić swoją broń w momencie, kiedy jej użycie może nam tylko zaszkodzić. Przykład? Mamy przy sobie sprzęt treningowy (na potrzeby wywodu będzie to dwuręczny miecz z włókna szklanego). Nasz przeciwnik (zbir łaknący naszego portfela) nie jest głupcem, szybko skracając dzielący nas dystans i uniemożliwiając nam tym samym skuteczne wykorzystanie naszego oręża (w ostateczności można uderzyć rękojeścią bądź jelcem). Jeśli nie cofniemy się lub nie wypuścimy go z ręki, zostaniemy niechybnie pokonani (długość utrudni nam walkę w krótkim dystansie). Alternatywnym rozwiązaniem jest przejście do walki wręcz, co zwiększy nasze szanse (zapewne też zaskoczy naszego wroga).

Ninja, jak zawsze dążąc do uproszczenia pozornie skomplikowanego problemu, wyróżniali cztery podstawowe chwyty:
·         chwyt zewnętrzny (najbardziej podstawowy – w ten sposób nóż uchwyci większość nieobeznanych z bronią ludzi; ostrze stanowi przedłużenie linii ręki; umożliwia wyprowadzanie pchnięć, cięż prostych lub poziomych)
·     chwyt wewnętrzny (kojarzony zazwyczaj z wojskiem, uważany powszechnie za profesjonalny; ostrze układa się wzdłuż linii przedramienia; najwygodniej zadawać jest niskie dźgnięcia lub cięcia poziome)
·    chwyt kciukiem i palcem wskazującym (broń przytrzymujemy dwoma palcami; modyfikacja chwytu zewnętrznego przeznaczony do operowania małymi przedmiotami, np. żyletkami)
·       kolczasta pięść (chwyt dedykowany wyłącznie pchnięciom; długie ostre przedmioty zamykamy w pięści, opierając podstawę na wnętrzu dłoni)

Ważnym aspektem jest samo pochwycenie przedmiotu. Nie starajmy się wydusić z uchwytu siódmych potów, ściskając go aż do momentu, kiedy nasz kłykcie zbieleją z wysiłku. Rękojeść powinniśmy trzymać luźno (uchroni nas to przed ew. połamaniem kości dłoni), ale jednocześnie na tyle pewnie, aby niezależnie od rodzaju zadawanego ciosu (pchnięcie, cięcie, uderzenie) broń pozostała na swoim miejscu. Warto poświęcić trochę czasu na pozbycie się wrodzonego lęku przed bronią. Praktykę można zacząć od zwykłego noża kuchennego – przerzucamy go poziomo pomiędzy dłońmi, dbając o prawidłowy chwyt. Z czasem zwiększamy odległość lub wysokość naszych rąk, co przyzwyczai nas do różnych sytuacji (nauka żonglerki stanowi nieocenioną pomoc). W końcu przestaniemy bać się noża, swobodnie podrzucając go w najróżniejszy sposób. Może się okazać, iż sam pokaz naszych umiejętności odstraszy napastnika.

Podobnie, jak w walce wręcz, tak i w przypadku broni białej liczba możliwych kierunków ataku jest mocno ograniczona. Obaj walczący mogą wyprowadzić cios jedynie na trzech płaszczyznach. Podstawowym ruchem jest oczywiście wyrzut uzbrojonej kończyny do przodu (chwyt zewnętrzny). Jeśli nasz oponent znajdzie się za naszymi plecami (powinniśmy za wszelką cenę unikać takich sytuacji), możemy zaatakować do tyłu (chwyt wewnętrzny). Kolejnym możliwym kierunkiem jest poziom – wykonujemy serię szybkich cięć, celując w gardło lub brzuch. Ostatnie możliwe rozwiązanie to atak w pionie – tniemy z góry na dół (bądź odwrotnie) albo zadajemy pchnięcia (na górną część ciała przy chwycie wewnętrznym, na dolną – zewnętrznym). Oczywiście dozwolone są mieszane ciosy po przekątnych (celujemy w obojczyki, wątrobę, trzustkę).


A.      Oko (zalecane pchnięcie; staramy się wyłupić przeciwnikowi oczy – nawet jeśli po tym nie umrze, zostanie wyłączony z aktywnej walki, tarzając się w konwulsjach).
B.      Ucho (zalecane pchnięcie; staramy się zniszczyć strukturę wewnętrzną dźgając długimi przedmiotami).
C.      Nos (pchnięcie lub cięcie; zniszczenie delikatnej struktury chrząstek utrudni przeciwnikowi orientację).
D.      Usta (zalecane cięcie; pokruszone zęby i krew z przeciętych warg utrudnią oddychanie).
E.       Gardło (cięcie bądź pchnięcie; celem ataku jest krtań lub tchawica – ich zniszczenie skutkuje bolesną śmiercią).
F.       Kark (cięcie lub pchnięcie; pod skórą znajdują się duże naczynia krwionośne; uszkodzenie rdzenia kręgowego spowoduje natychmiastowy paraliż, a później śmierć).
G.     Obojczyk (zalecane pchnięcie; staramy się przerwać naczynia krwionośne ułożone pod kością obojczykową; skutek: śmierć).
H.      Pacha (zalecane pchnięcie; uszkadzamy nerwy i tętnice – wykrwawiamy wroga).
I.        Ramię (pchnięcie lub cięcie; niszczymy mięśnie, ścięgna, wyłączając z walki kończynę).
J.        Nadgarstek (pchnięcie lub cięcie; przecinamy mięśnie, więzadła, ścięgna).
K.      Palce (zalecane cięcie; staramy się uszkodzić palce, przecinając tyle tkanek miękkich, ile to tylko możliwe).
L.       Klatka piersiowa (zalecane pchnięcie; dążymy do przebicia płuc lub aorty).
M.    Brzuch (zalecane pchnięcie; celujemy w sam środek nad pępkiem).
N.     Krocze (zalecane pchnięcie; cios nożem sparaliżuje wroga niezależnie od płci).
O.     Udo (cięcie lub pchnięcie; naszym celem jest wewnętrzna strona uda – tętnica udowa).
P.      Kolano (cięcie lub pchnięcie; przecięcie ścięgien spowoduje upadek wroga, a przebicie stawu kolanowego spowoduje trwały uszczerbek na zdrowiu).

Zawsze musimy mieć na uwadze różne możliwe konsekwencje naszego ataku. Przeciwnik nie będzie wszak półdzikim człowiekiem z buszu w spódniczce z trawy. W naszych realiach będziemy mieli do czynienia, najprawdopodobniej, z kimś odzianym we współczesne owoce przemysłu tekstylnego. Materiał z jakiego wykonane jest ubranie napastnika jest bardzo ważnym szczegółem, jaki zawsze winniśmy mieć na uwadze, chcąc szybko i skutecznie uporać się z natrętnym problemem. Nie uda nam się łatwo przeciąć ostrzem skórzanej (najczęściej wykonanej z bydlęcej skóry o dużej wytrzymałości) lub puchowej (względnie grubej zimowej) kurtki. Zwyczajny szalik może sprawić, iż nasza broń utkwi, utrudniając nam jej wyszarpnięcie.

Uszkodzenia wroga są zależne od rodzaju broni białej (obuchowa, sieczna, kłująca itd.), jaki dzierży walczący. Każde dziecko wie, że skutek uderzenia kilkukilowym młotem (do kupienia w każdym markecie budowlanym) to zmiażdżenia struktury kostnej i perforacja organów wewnętrznych. Jeśli na naszej drodze stanie jegomość wyposażony w tak archaiczny przedmiot, naszym jedynym wyjściem jest szybki skrócenie dystansu (bez ostrzeżenia, tak by nie zdołał się zamachnąć). Napastnik może też dysponować łomem (sztampowe wyposażenie wszelakiej maści kryminalistów) – oprócz dewastujących uderzeń obawiać się musimy groźnych pchnięć (jeden koniec łomu jest wszak zaopatrzony w widelcowaty koniec). Przykłady możemy mnożyć, bo przecież dookoła nas znajduje się dosłownie nieograniczona liczba potencjalnego oręża. Tajniki walki poszczególnymi rodzajami oraz porady dotyczące ich wykonania znajdą ujście w nowym cyklu pt. Zbrojownia.

Każdy kolejny odcinek jednego z popularnych seriali młodzieżowych (opowiadający o walce grupy przyjaciół, miłośników sztuk walki, z okolicznymi gangami) kwitowany jest zdaniem: Zawsze patrz 30 sekund do przodu. W przypadku operowania bronią białą sentencja ta powinna być naszym credo. W przeciwieństwie do natychmiastowych skutków działania broni palnej, miecze, noże, pałki potrzebują czasu na dosięgnięcie celu i wywołanie określonego efektu (czyt. obezwładnienie przeciwnika). Niektóre ciosy przyniosą nam zwycięstwo dopiero po kilkudziesięciu sekundach (pęknięte płuco czy ważne naczynie krwionośne dadzą się przeciwnikowi we znaki dopiero po ok. minucie). W tym czasie nasz wróg (zraniony, a pamiętajmy, że zranione zwierzę wpada w nieprzewidywalny morderczy amok, nie zwracając uwagi na dalsze obrażeni, starając się tylko pozbawić życia napastnika) może nas poważnie zranić (albo nawet zabić). Nie o to chodzi w skutecznej samoobronie, prawda? Ninja zawsze starali się zabić cel tak, by ten nie dostrzegł nadciągającego końca. Zdziwiony oponent padał na ziemię, a wojownik cienia spokojnie odchodził w siną dal.

środa, 29 stycznia 2014

Gyo (recenzja)



Dalekowschodnie komiksy [ (wym. „manga”)] od lat podbijają umysły coraz większej ilości czytelników. Dawniej były popularne głównie w swoim ojczystym kraju (Japonii), ale w wyniku powojennej (przymusowej) współpracy amerykańsko – japońskiej zaczęły docierać na kontynent amerykański, a z niego do reszty świata. Prawdopodobnie międzynarodowy sukces zawdzięczają trafieniu na podatny grunt (Amerykanie są wielkimi miłośnikami sztuki komiksowej). Dzisiaj jednak można je kupić w większości miejsc na naszym globie. Różnorodna tematyka, specyficzny sposób rysowania, biało – czarna kolorystyka, realistyczne przedstawianie charakterów postaci i typowo azjatyckie podejście do kwestii dobra, zła, życia śmierci itp. Wśród bogatej oferty tematycznej występują także horrory. Bywają one znacznie bardziej przerażające od filmowych dzieł (współczesne ograniczają się jedynie do zaskakiwania widza), oddziałując bezpośrednio na wyobraźnię (pobudzając ją). Najbardziej utalentowanym twórcą rysowanych przerażających historii jest 伊藤 (wym. Ito Junji).

伊藤 urodził się w roku 1963. Inspiracją młodego grafika były prace jego starszej siostry (w wolnych chwilach oddawała się malarstwu), Howarda Phillipsa "H. P." Lovecrafta (twórca m.in. The Call of Cthulhu) oraz dzieła 楳図 かず (wym. Umezu Kazuo, twórca animowanych horrorów, a także popularny piosenkarz). Pierwsze prace powstały już w czasie jego studiów (kształcił się na technika stomatologicznego). Jedna z nich została nagrodzona (1987 r.) prestiżową nagrodą ufundowaną przez młodzieńczego idola 伊藤 (楳図). Światy kreowane przez twórcę wyróżniają się wysoką dawką okrucieństwa i brutalnych scen śmierci. Bohaterowie z jego komiksów pozbawieni są najmniejszego promyczka nadziei, walcząc z kapryśnym (bezlitosnym) losem. Bezsprzecznie najdoskonalszym z komiksów 伊藤 jest(wym. Gyo, czyli dosłownie Ryba).

Najgorszym scenariuszem, jaki może wyobrazić sobie współczesny człowiek, jest seria niewytłumaczalnych zdarzeń. Oczywiście chodzi tu o wydarzenia potencjalnie groźne lub straszne. Niewiedza od zawsze była przyczyną stresu. Dziś wiemy już, że utrzymujący się stale stan zdenerwowania ma niszczycielski wpływ na ludzki organizm. W sytuacji stresowej ludzie tracą zdolność logicznego myślenia, zaczynają zachowywać się w sposób nieludzki – budzą się prymitywne instynkty, drzemiące dotychczas pod powierzchnią społecznej moralności (zasad współżycia w zbiorowisku ludzkim). Najgorsze nadchodzi, kiedy dookoła w tajemniczy sposób zaczynają umierać ludzie. Człowieka ogarnia panika. W tym stanie jest gotowy zrobić wszystko dla uratowania zdrowia, życia. Takie historie znamy dobrze ze strasznych opowieści. Zazwyczaj wszystko zaczyna się bardzo niewinnie. Podobnie jest w przypadku bohaterów Gyo.

Młody mężczyzna, Tadashi, postanawia wykorzystać swoje koligacje rodzinne (jego wuj jest genialnym naukowcem z ogromnym dorobkiem twórczym i jeszcze większym majątkiem), aby zabrać swoją piękną dziewczynę, Kaori, na wymarzone wakacje nad morzem. Udają się do domku letniskowego na gorącej (niemalże tropikalnej) Okinawie. Nurkują w ciepłych wodach południowych, opalają się na piaszczystych plażach – bardzo miło spędzają wspólnie czas. Szybko jednak pojawiają się kłopoty, a wszystko przez niezwykle wyczulony zmysł powonienia Kaori. Od niefortunnego spotkania z rekinami (pływanie czasami bywa niebezpieczne) prześladuje ją okropny zapach gnijącego mięsa. Coraz bardziej sfrustrowana natarczywą wonią postanawia wrócić natychmiast do domu. Tadashi bagatelizuje całą sprawę, obarczając winą ryby (stanowią podstawę wyżywienia mieszkańców wyspy, więc wszędzie ich pełno). Zmienia zdanie, kiedy Kaori zaczyna panikować, bo… Zapach towarzyszy im nawet powrocie domu (nie pomagają kąpiele, odświeżacze powietrza, wietrzenie)!

Para przeszukuje uważnie willę, dokonując przerażającego odkrycia. Otóż po domu myszkowała przedziwna istota wyglądająca, jak ryba z czterema metalowymi nogami (zakończonymi ostrymi szpikulcami). Po długiej gonitwie (ryba bardzo szybko, zwinnie porusza się po lądzie). Zaaferowany niezwykłością stworzenia Tadashi postanawia ją zatrzymać, będąc przekonany, że odkrył nowy (nieznany dotąd nauce) gatunek. Histeryzująca z powodu smrodu Kaori wymusza jednak wyrzucenie martwego okazu. Odór nareszcie znika, pozwalając obojgu na chwilę wytchnienia (czyt. zaczerpnięcia świeżego powietrza). Koniec przygody? Nie! Już kilka dni później okoliczni rybacy zaczynają wyławiać z oceanu kolejne ryby z nogami. Szybko okazuje się, że ich kończyny potrafią dotkliwie ranić, a niesamowita szybkość utrudnia pochwycenie winowajców. To jednak nie wszystko…

Wypoczywający na plaży urlopowicze zauważają setki różnych gatunków morskich stworzeń masowo opuszczających wodne schronienie. Pojawiają się łososie, kałamarnice, rekiny, a nawet wieloryby. Wszystkie bez trudu chadzają po ziemi na swoich upiornych pajęczych odnóżach. Inwazji nie udaje się powstrzymać służbom porządkowym, a w nadmorskich miejscowościach wybucha panika. Nikt nie zna powodu tego fenomenu. Ludzie zaczynają uciekać z wyspy (dotyczy to także naszych bohaterów). Po powrocie do Tokio sprawy komplikują się – ryby atakują plaże wszystkich Wysp Japońskich, kierując się nieprzerwanie w głąb lądu. Naukowcy starają się w sensowny sposób wyjaśnić to zjawisko, ale usilne próby na nic się nie zdają. A koszmar dopiero się zaczyna, bo tajemnicza bakteria (przenoszona przez chodzące ryby) potrzebuje nowego gospodarza…

Historia obnaża z jednej strony ludzką obłudę, a z drugiej gorącą żądzę przetrwania. Po raz kolejny odnajdujemy ukryte ostrzeżenie przed rozwojem przemysłu zbrojeniowego (Japończycy nadal pamiętają zniszczenia po atakach nuklearnych), który z czasem może obrócić się przeciwko swoim twórcom. Największą z ludzkich ułomności jest głód władzy – to właśnie chęć narzucania swojej woli innym popycha co bardziej charyzmatycznych przywódców do wszczynania krwawych rewolt. Gyo skłania nas do refleksji nad naszą butnością. Uchodzimy za gatunek dominujący na trzeciej planecie Układu Słonecznego, a przecież wciąż wiele tajemnic Wszechświata (ba, naszej planety) wymaga rozwikłania. Jesteśmy niepoprawni w zajadłej nienawiści ukierunkowanej na przedstawiciela tego samego gatunku, kierując się w swoich działaniach prymitywną chęcią posiadania. Łatwo jest nam utożsamić się z bohaterami, gdyż są zwyczajnymi ludźmi (bez nadnaturalnych zdolności) o typowo ludzkich słabościach (np. zazdrość).

Kreska została starannie dopracowana, aby stworzyć nastrój niewymownej grozy. 伊藤 doskonale odwzorował szczegóły anatomiczne żywych stworzeń, przez co mamy niekiedy wrażenie obcowania z fotografią. Wiele czasu poświęcił na studiowanie owych zawiłości cielesnych, odwiedzając uniwersyteckie zbiory preparatów (różnego rodzaju zwierząt lub ich fragmentów w różnym stadium rozkładu). Realizm deformacji, gnijącej tkanki, groteskowych potworów potrafi obudzić u wrażliwszych osób odruchy wymiotne (w Japonii zdarzały się przypadki omdleń), a nawet głęboko zakorzeniony strach przed końcem wszystkiego, co warunkuje naszą egzystencję – życia. Średnia życia kobiet w naszym kraju wynosi 82, a mężczyzn 75 lat. Na co dzień nie zdajemy sobie sprawy z nadciągającej śmierci. Jakbyście zareagowali, gdyby nagle Wasze życie zostało skrócone do zaledwie kilku dni?

Na podstawie mangi stworzono także film animowany (czyt. anime). Ta krótka produkcja (trwa nieco ponad godzinę) została narysowana w bardzo prosty sposób (oczywiście to zasługa animacji komputerowej). Historia straciła znacząco na uroku (mało realistyczne zwłoki), ale twórcy poradzili sobie z tym mankamentem. Dokonano istotnych zmian fabularnych, wprowadzając dodatkowe postaci i wątki. Udało się to zrobić w sposób na tyle wytworny, że sam nie zauważyłem, kiedy uznałem zakończenie filmowe za znacznie bardziej klimatyczne od tego rysunkowego (nie znaczy to, iż nie doceniam papierowego oryginału). Film Gyo nie jest zdecydowanie dziełem wybitnym. Świetnie się jednak sprawdzi w roli tła do sutego posiłku (nie polecam takiego połączenia osobom nadwrażliwym wzrokowo). Trzeba tylko przywyknąć do psychodelicznej palety kolorów.

Gyo jest przerażającą historią. Surrealistyczny świat ohydnych koszmarów potrafi śnić się przez kilka nocy po lekturze. To jeden z tych scenariuszy, jakich nie chcielibyśmy doświadczyć na własnej skórze. Miło też podziwiać inwazję nieznanych nikomu stworzeń na kraj inny, niż Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. 伊藤 stworzył coś, co ma ogromny potencjał na zostanie fundamentem naprawdę ciekawego projektu filmowego (bardzo chętnie obejrzałbym pełnometrażową wersję aktorską). Komiks polecam głównie miłośnikom grozy. Nie zdziwcie się tylko, kiedy w czasie czytania dopadną Was omamy węchowe, a wszędzie dookoła będziecie wyczuwać nieznośny odór…