Czego można spodziewać się po plakacie filmowym z
nagłówkiem głoszącym: Quentin Tarantino
przedstawia? Na pewno czegoś szokującego opinię publiczną. Powszechnie
wiadomo, że Tarantino od lata buduje swoją renomę na niekonwencjonalnym (czyt.
bulwersującym) podejściu do produkcji filmowych. Ociekające krwią brutalne
sceny walki, czarny humor, odwieczna walka dobra ze złem i gwiazdorska obsada…
Każde dzieło (bo tak należy traktować te klasyki kinematografii) można opisać
tymi kilkoma elementami. Oczywiście różnią się one drobnymi szczegółami, ale
nie trudno zauważyć wielu stereotypów przedstawianych (zawsze) bez stosownej
cenzury, co dostarcza im zarówno zagorzałych zwolenników, jak i
zacietrzewionych przeciwników. Podobne oczekiwania miałem w stosunku do mało
znanej produkcji pt. The Man with the
Iron Fists. Niepomiernie się zdziwiłem, kiedy okazało się, że Quentin
Tarantino… Nie ma z tym filmem właściwie nic wspólnego.
Za reżyserię oraz scenariusz odpowiada Robert Fitzgerald
Diggs (potocznie RZA I, chociaż czasami występuje jako Bobby Digital, Prince
Rakkem, The Rzarector). Od lat komponuje muzykę filmową (jest liderem
amerykańskiej grupy Wu – Tang Clan, członkiem zespołów Gravediggaz, Achozen), a
niekiedy próbuje swoich sił w aktorstwie (ma na koncie kilka niszowych, ale
bardzo interesujących, produkcji). Podobnie, jak sam Tarantino, w swoich
dziełach nawiązuje do kultury, filozofii Dalekiego Wschodu (jest również
producentem filmowym, muzycznym). Ale dlaczego na plakacie widnieje zatem
nazwisko hollywoodzkiego króla kiczu? Otóż obaj panowie od lat pracują ze sobą
na różnymi filmowymi projektami.
Kill Bill, Hostel, Inglourious Basterds – to tylko niektóre owoce tej współpracy.
Diggs miał zamiar stworzyć własne dzieło już w roku 2003, kiedy pracował nad
ścieżką dźwiękową do Kill Billa.
Jednak z powodu osobistych perturbacji, jak również braku zainteresowanych zainwestowaniem
we wciąż powstający scenariusz, prace znacznie się opóźniły. W końcu udało się
zebrać grupę producentów pod kierownictwem Eliego Rotha , rozpoczynając tym
samym wzmożony cykl zdjęciowy. Warto dodać, że cała ekipa musiała bardzo
spieszyć się ze sfinalizowaniem przedsięwzięcia, chcąc zdążyć z premierą przed
pierwszym pokazem Django Unchained
(wszyscy spodziewali się ogromnego sukcesu kasowego tegoż filmu).
Szesnaście tygodni zajęło odnalezienie odpowiedniej
scenerii. W końcu zdecydowano, iż całość zostanie nakręcona w Szanghaju.
Zdjęcia miały miejsce na przełomie 2010 oraz 2011 roku (trwały dokładnie
dziesięć tygodni). Diggs otrzymał na zrealizowanie swojego obrazu 20 mln
dolarów, co szybko okazało się sumą niewystarczającą do wykonania zadania. Już
po pięciu tygodniach większość kaskaderów odniosła ciężkie rany, lądując w
chińskich szpitalach. Roth doradził Diggsowi okrojenie scenariusza, co
zaowocowało usunięciem kilku scen trudnych (poza wyobraźnią) do sfilmowania w
sposób tradycyjny (zostały zastąpione przez CGI[1]).
Do wytwórni (Universal Pictures) trafił film trwający 253 min. Spotkał się
oczywiście z lawiną krytyki (taka długość nastręczyłaby problemów natury
dystrybucyjnej). Próby przekonania specjalistów do stworzenia filmu w dwóch
częściach (pomysł Diggsa) spełzły na niczym. Ostatecznie na wielkie ekrany
przygotowano wersję trwającą 96 min. (oczywiście kosztem mnóstwa interesujących
scen). Dla zapaleńców dostępna jest udostępniona przez twórców wersja
reżyserska (tak, ta czterogodzinna).
Akcja rozgrywa się w XIX w. Fabuła zabiera nas do małego
chińskiego miasta o wdzięcznej nazwie Jungle Village. Ta tradycyjna
(prowincjonalna) mieścina rządzona jest przez siedem potężnych klanów
(kultywujących tradycyjne style walki oparte na ruchach zwierząt – stąd ich
nazwy nawiązują bezpośrednio do odpowiednich przedstawicieli fauny). W broń
zaopatruje ich jedyny w okolicy kowal (Robert Fitzgerald Diggs). Jego wyroby
charakteryzują się niezwykłą wręcz wytrzymałością. Pomimo pacyfistycznego
usposobienia tworzy je, zbierając fundusze na wykup swojej ukochanej, Lady Silk
(Jamie Chung), z burdelu, w którym świadczy ona pełen wachlarz usług (jedynie
dla swojego wybranka). Życie toczy się spokojnie, leniwie. Do czasu oczywiście…
Gubernator prowincji powierza Złotemu Lwu (Kuan Tai Chen),
przywódcy klanu Lwów, misję zabezpieczenia transportu złota (wynagrodzenie dla
podległej mu armii). W wyniku spisku Złoty Lew zostaje podstępnie otruty przez
skrytobójcę ukrywającego się pod pseudonimem Poison Dagger (Daniel Wu). Zwierzchnictwo
nad klanem przechodzi w ręce przebiegłego Srebrnego Lwa (Byron Mann) i jego
pomagiera Brązowego Lwa (Cung Le). Ich celem jest kradzież złota i wywołanie
chaosu w regionie. Syn zamordowanego, Zen Yi (Rick Yune), odkrywa prawdę,
rozpoczynając krwawą wendettę.
Do miasteczka zaczynają zjeżdżać podejrzane osobistości.
Jako pierwszy przybywa Jack Knife (Rusell Crowe). Ten ekstrawagancki jegomość
ma zamiar spędzić urlop w przybytku Madam Blossom (Lucy Liu), luksusowym domu
rozkoszy (Różowym Kwiecie).
Właścicielka interesu dąży do uzyskania równouprawnienia dla swoich dziewcząt
(troszczy się o nie, traktując je jak przyszywane córki). Zuchwałe Lwy
wynajmują bezwzględnego (niepokonanego) najemnika, Brass Body (Dave Bautista),
aby ten wyeliminował prawowitego przywódcę klanu (Zen Yi).
W międzyczasie przybywa karawana z długo wyczekiwanym
transportem cennego kruszcu. Przewodzi jej para utalentowanych wojowników (w
rolach Bliźniaków wystąpili Andrew Lin i Grace Huang) z orszakiem uzbrojonych
po zęby strażników. Mają bardzo napięty terminarz, gdyż oczekujący na pensję
żołnierze (Szakale) słyną z bardzo nerwowego charakteru (nie stanowi on dobrego
połączenia w zestawieniu ze spustem broni palnej). Zatrzymują się w gospodzie
„Smok” skuszeni słynnymi na cały kraj pikantnymi skrzydełkami drobiowymi.
Wszystkie osoby dążą ku nieuniknionej konfrontacji, która na zawsze odmieni
oblicze Jungle Village (zmniejszając jednocześnie liczbę jego mieszkańców). Kto
zdobędzie złoto? Kto przeżyje? Czy czarnoskóry kowal przekuje swoje
przeznaczenie, odnajdując swoje miejsce w dalekowschodniej krainie? Sprawdźcie
sami (warto!).
Muzyka do filmu została stworzona przez plejadę gwiazd
sceny muzycznej. Oprócz Wu – Tang Clan (z oczywistych względów) nad projektem
pracowały też takie grupy, jak: The Black Keys, My Chemical Romance, Wiz
Khalifa, Kanye West, John Frusciante oraz chińska piosenkarka Sally Yeh. Każda
z postaci otrzymała unikalny motyw dźwiękowy nagrany przez udzielnego muzyka
(np. Ol’ Dirty Bastard stworzył oprawę dla Jacka Knife, a Isaac Hayes dla
kowala). Ciekawostką są wyniki konkursu na remiks singla promującego film (Built for This) zorganizowanego przez
producentów. Wygrał go polski raper Ńemy (znany głównie z występów na
największych polskich festiwalach muzycznych).
Głównym zagraniem marketingowym było użycie nazwiska
Tarantino w charakterze sygnatury dla wszystkich plakatów promocyjnych. Na
ulicach miast pojawiły się specjalnie zaprojektowane plakaty (umożliwiały
przechodniom łatwy demontaż i zabranie w charakterze trofeum). Oprócz tego
Diggs wypromował go w czasie serii koncertów (trasa The Iron Fists Tour) z zespołami Rock the Bells oraz Guerilla
Union. Artyści zagrali w największych miastach Ameryki Północnej (Nowy Jork,
Chicago, Los Angeles, Las Vegas). W Chinach wyemitowano krótkometrażowy film
animowany stanowiący wprowadzenie do filmu. Po raz pierwszy zaprezentowano
oficjalnie koncepcję Brass Body (głos podkładał Diggs). Popularności dostarczył
także debiut Bautisty w walkach MMA (październik 2012). Dodatkowo o produkcji
wspomniano przy okazji premiery gry komputerowej Assassin’s Creed III. Od początku była dedykowana ona wąskiej
grupie odbiorców obeznanych z różnymi stylami walki.
Największym atutem filmu są sceny walk. Wszystkie zostały
wystylizowane na stare azjatyckie przeboje kinowe (np. z Lee
Hsiao Lungiem), co dodaje im niewątpliwego uroku archaicznego obrazu. Zadbano o
poprawne wykonywanie określonych technik (zaczerpniętych z najróżniejszych
styli), przeprowadzając z aktorami dodatkowe lekcje wychowania fizycznego.
Niektóre ciosy zapierają dech w piersiach swoją skutecznością i głębią wyrazu.
Różnorodność stosowanej przez bohaterów broni przyprawia widza o zawroty głowy
(mamy tu broń palną, obuchową, fantazyjne noże, miecze oraz moją ulubioną broń
giętką). Twórcy nie żałują krwi, wnętrzności, hojnie rozrzucając je wokół przy
każdej nadarzającej się okazji.
Fabuła została nakreślona nieznośnie
liniowo, prowadząc nas (niemalże) po sznurku. Momentami ma się wrażenie
ograniczonej przestrzeni, kiedy zwroty akcji hamują zapędy naszej wyobraźni,
sprowadzając nas z powrotem przed ekran (celem śledzenia zamysłów scenarzystów).
Paradoksalnie wyszło to filmowi na dobre, bo dzięki temu zabiegowi widz może
skupić się na grze aktorskiej (a tej nie brakuje) lub wspomnianych już scenach
walk. Bardzo ucieszyła mnie możliwość zobaczenia Crowe’a (wciąż pamiętam jego
heroiczną grę w Gladiator) w dość
nietypowej dla niego roli (przyzwyczaił nas do kreowania nieustraszonych
bohaterów) – opasłego (tak, chodzi o nadwagę) zbereźnika (można się sporo
nauczyć) o ciętym języku. Reszta aktorskiej braci również stanęła na wysokości
zadania, prezentując się z najlepszej strony (ciężko nie parskać podczas
nadętych przemów Srebrnego Lwa, a także oderwać wzroku od zjawiskowych
orientalnych piękności). Z racji niskiej wysokości honorariów historia musiała
przypaść do gustu zaangażowanym aktorom.
Film porusza wiele ważkich tematów – od
dyskryminacji kobiet (chociaż trudno zachować szacunek dla prostytuujących się
niewiast), poprzez rasizm (przedstawiony zostaje wątek czarnych niewolników)
lub zdradę (Złoty Lew ginie wszak pośrednio z rąk najbliższych), aż po
zwyczajną ludzką chciwość (majątek w złocie stanowi łakomy kąsek dla wszystkich
mieszkańców ubogiego miasta). Mi najbardziej spodobała się filozoficzna
historia siły nieugiętej woli, zdolnej do przekucia nici losu zgodnie z
zapatrywaniami człowieka.
Ogromnie żałuję, że film ten przeszedł w
naszym nadwiślańskim kraju bez echa (pewnie dlatego, iż konserwatywni znawcy
uznali polską premierę za całkowicie zbędną). The Man with the Iron Fists to pozycja obowiązkowa dla każdego
miłośnika męskiego kina, tęskniącego za pojedynkami z filmów Tarantino. I za
urodą Lucy Liu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz