poniedziałek, 27 stycznia 2014

The Man with the Iron Fists (recenzja)



Czego można spodziewać się po plakacie filmowym z nagłówkiem głoszącym: Quentin Tarantino przedstawia? Na pewno czegoś szokującego opinię publiczną. Powszechnie wiadomo, że Tarantino od lata buduje swoją renomę na niekonwencjonalnym (czyt. bulwersującym) podejściu do produkcji filmowych. Ociekające krwią brutalne sceny walki, czarny humor, odwieczna walka dobra ze złem i gwiazdorska obsada… Każde dzieło (bo tak należy traktować te klasyki kinematografii) można opisać tymi kilkoma elementami. Oczywiście różnią się one drobnymi szczegółami, ale nie trudno zauważyć wielu stereotypów przedstawianych (zawsze) bez stosownej cenzury, co dostarcza im zarówno zagorzałych zwolenników, jak i zacietrzewionych przeciwników. Podobne oczekiwania miałem w stosunku do mało znanej produkcji pt. The Man with the Iron Fists. Niepomiernie się zdziwiłem, kiedy okazało się, że Quentin Tarantino… Nie ma z tym filmem właściwie nic wspólnego.

Za reżyserię oraz scenariusz odpowiada Robert Fitzgerald Diggs (potocznie RZA I, chociaż czasami występuje jako Bobby Digital, Prince Rakkem, The Rzarector). Od lat komponuje muzykę filmową (jest liderem amerykańskiej grupy Wu – Tang Clan, członkiem zespołów Gravediggaz, Achozen), a niekiedy próbuje swoich sił w aktorstwie (ma na koncie kilka niszowych, ale bardzo interesujących, produkcji). Podobnie, jak sam Tarantino, w swoich dziełach nawiązuje do kultury, filozofii Dalekiego Wschodu (jest również producentem filmowym, muzycznym). Ale dlaczego na plakacie widnieje zatem nazwisko hollywoodzkiego króla kiczu? Otóż obaj panowie od lat pracują ze sobą na różnymi filmowymi projektami.

Kill Bill, Hostel, Inglourious Basterds – to tylko niektóre owoce tej współpracy. Diggs miał zamiar stworzyć własne dzieło już w roku 2003, kiedy pracował nad ścieżką dźwiękową do Kill Billa. Jednak z powodu osobistych perturbacji, jak również braku zainteresowanych zainwestowaniem we wciąż powstający scenariusz, prace znacznie się opóźniły. W końcu udało się zebrać grupę producentów pod kierownictwem Eliego Rotha , rozpoczynając tym samym wzmożony cykl zdjęciowy. Warto dodać, że cała ekipa musiała bardzo spieszyć się ze sfinalizowaniem przedsięwzięcia, chcąc zdążyć z premierą przed pierwszym pokazem Django Unchained (wszyscy spodziewali się ogromnego sukcesu kasowego tegoż filmu).

Szesnaście tygodni zajęło odnalezienie odpowiedniej scenerii. W końcu zdecydowano, iż całość zostanie nakręcona w Szanghaju. Zdjęcia miały miejsce na przełomie 2010 oraz 2011 roku (trwały dokładnie dziesięć tygodni). Diggs otrzymał na zrealizowanie swojego obrazu 20 mln dolarów, co szybko okazało się sumą niewystarczającą do wykonania zadania. Już po pięciu tygodniach większość kaskaderów odniosła ciężkie rany, lądując w chińskich szpitalach. Roth doradził Diggsowi okrojenie scenariusza, co zaowocowało usunięciem kilku scen trudnych (poza wyobraźnią) do sfilmowania w sposób tradycyjny (zostały zastąpione przez CGI[1]). Do wytwórni (Universal Pictures) trafił film trwający 253 min. Spotkał się oczywiście z lawiną krytyki (taka długość nastręczyłaby problemów natury dystrybucyjnej). Próby przekonania specjalistów do stworzenia filmu w dwóch częściach (pomysł Diggsa) spełzły na niczym. Ostatecznie na wielkie ekrany przygotowano wersję trwającą 96 min. (oczywiście kosztem mnóstwa interesujących scen). Dla zapaleńców dostępna jest udostępniona przez twórców wersja reżyserska (tak, ta czterogodzinna).

Akcja rozgrywa się w XIX w. Fabuła zabiera nas do małego chińskiego miasta o wdzięcznej nazwie Jungle Village. Ta tradycyjna (prowincjonalna) mieścina rządzona jest przez siedem potężnych klanów (kultywujących tradycyjne style walki oparte na ruchach zwierząt – stąd ich nazwy nawiązują bezpośrednio do odpowiednich przedstawicieli fauny). W broń zaopatruje ich jedyny w okolicy kowal (Robert Fitzgerald Diggs). Jego wyroby charakteryzują się niezwykłą wręcz wytrzymałością. Pomimo pacyfistycznego usposobienia tworzy je, zbierając fundusze na wykup swojej ukochanej, Lady Silk (Jamie Chung), z burdelu, w którym świadczy ona pełen wachlarz usług (jedynie dla swojego wybranka). Życie toczy się spokojnie, leniwie. Do czasu oczywiście…

Gubernator prowincji powierza Złotemu Lwu (Kuan Tai Chen), przywódcy klanu Lwów, misję zabezpieczenia transportu złota (wynagrodzenie dla podległej mu armii). W wyniku spisku Złoty Lew zostaje podstępnie otruty przez skrytobójcę ukrywającego się pod pseudonimem Poison Dagger (Daniel Wu). Zwierzchnictwo nad klanem przechodzi w ręce przebiegłego Srebrnego Lwa (Byron Mann) i jego pomagiera Brązowego Lwa (Cung Le). Ich celem jest kradzież złota i wywołanie chaosu w regionie. Syn zamordowanego, Zen Yi (Rick Yune), odkrywa prawdę, rozpoczynając krwawą wendettę.

Do miasteczka zaczynają zjeżdżać podejrzane osobistości. Jako pierwszy przybywa Jack Knife (Rusell Crowe). Ten ekstrawagancki jegomość ma zamiar spędzić urlop w przybytku Madam Blossom (Lucy Liu), luksusowym domu rozkoszy (Różowym Kwiecie). Właścicielka interesu dąży do uzyskania równouprawnienia dla swoich dziewcząt (troszczy się o nie, traktując je jak przyszywane córki). Zuchwałe Lwy wynajmują bezwzględnego (niepokonanego) najemnika, Brass Body (Dave Bautista), aby ten wyeliminował prawowitego przywódcę klanu (Zen Yi).

W międzyczasie przybywa karawana z długo wyczekiwanym transportem cennego kruszcu. Przewodzi jej para utalentowanych wojowników (w rolach Bliźniaków wystąpili Andrew Lin i Grace Huang) z orszakiem uzbrojonych po zęby strażników. Mają bardzo napięty terminarz, gdyż oczekujący na pensję żołnierze (Szakale) słyną z bardzo nerwowego charakteru (nie stanowi on dobrego połączenia w zestawieniu ze spustem broni palnej). Zatrzymują się w gospodzie „Smok” skuszeni słynnymi na cały kraj pikantnymi skrzydełkami drobiowymi. Wszystkie osoby dążą ku nieuniknionej konfrontacji, która na zawsze odmieni oblicze Jungle Village (zmniejszając jednocześnie liczbę jego mieszkańców). Kto zdobędzie złoto? Kto przeżyje? Czy czarnoskóry kowal przekuje swoje przeznaczenie, odnajdując swoje miejsce w dalekowschodniej krainie? Sprawdźcie sami (warto!).

Muzyka do filmu została stworzona przez plejadę gwiazd sceny muzycznej. Oprócz Wu – Tang Clan (z oczywistych względów) nad projektem pracowały też takie grupy, jak: The Black Keys, My Chemical Romance, Wiz Khalifa, Kanye West, John Frusciante oraz chińska piosenkarka Sally Yeh. Każda z postaci otrzymała unikalny motyw dźwiękowy nagrany przez udzielnego muzyka (np. Ol’ Dirty Bastard stworzył oprawę dla Jacka Knife, a Isaac Hayes dla kowala). Ciekawostką są wyniki konkursu na remiks singla promującego film (Built for This) zorganizowanego przez producentów. Wygrał go polski raper Ńemy (znany głównie z występów na największych polskich festiwalach muzycznych).

Głównym zagraniem marketingowym było użycie nazwiska Tarantino w charakterze sygnatury dla wszystkich plakatów promocyjnych. Na ulicach miast pojawiły się specjalnie zaprojektowane plakaty (umożliwiały przechodniom łatwy demontaż i zabranie w charakterze trofeum). Oprócz tego Diggs wypromował go w czasie serii koncertów (trasa The Iron Fists Tour) z zespołami Rock the Bells oraz Guerilla Union. Artyści zagrali w największych miastach Ameryki Północnej (Nowy Jork, Chicago, Los Angeles, Las Vegas). W Chinach wyemitowano krótkometrażowy film animowany stanowiący wprowadzenie do filmu. Po raz pierwszy zaprezentowano oficjalnie koncepcję Brass Body (głos podkładał Diggs). Popularności dostarczył także debiut Bautisty w walkach MMA (październik 2012). Dodatkowo o produkcji wspomniano przy okazji premiery gry komputerowej Assassin’s Creed III. Od początku była dedykowana ona wąskiej grupie odbiorców obeznanych z różnymi stylami walki.

Największym atutem filmu są sceny walk. Wszystkie zostały wystylizowane na stare azjatyckie przeboje kinowe (np. z Lee Hsiao Lungiem), co dodaje im niewątpliwego uroku archaicznego obrazu. Zadbano o poprawne wykonywanie określonych technik (zaczerpniętych z najróżniejszych styli), przeprowadzając z aktorami dodatkowe lekcje wychowania fizycznego. Niektóre ciosy zapierają dech w piersiach swoją skutecznością i głębią wyrazu. Różnorodność stosowanej przez bohaterów broni przyprawia widza o zawroty głowy (mamy tu broń palną, obuchową, fantazyjne noże, miecze oraz moją ulubioną broń giętką). Twórcy nie żałują krwi, wnętrzności, hojnie rozrzucając je wokół przy każdej nadarzającej się okazji.

Fabuła została nakreślona nieznośnie liniowo, prowadząc nas (niemalże) po sznurku. Momentami ma się wrażenie ograniczonej przestrzeni, kiedy zwroty akcji hamują zapędy naszej wyobraźni, sprowadzając nas z powrotem przed ekran (celem śledzenia zamysłów scenarzystów). Paradoksalnie wyszło to filmowi na dobre, bo dzięki temu zabiegowi widz może skupić się na grze aktorskiej (a tej nie brakuje) lub wspomnianych już scenach walk. Bardzo ucieszyła mnie możliwość zobaczenia Crowe’a (wciąż pamiętam jego heroiczną grę w Gladiator) w dość nietypowej dla niego roli (przyzwyczaił nas do kreowania nieustraszonych bohaterów) – opasłego (tak, chodzi o nadwagę) zbereźnika (można się sporo nauczyć) o ciętym języku. Reszta aktorskiej braci również stanęła na wysokości zadania, prezentując się z najlepszej strony (ciężko nie parskać podczas nadętych przemów Srebrnego Lwa, a także oderwać wzroku od zjawiskowych orientalnych piękności). Z racji niskiej wysokości honorariów historia musiała przypaść do gustu zaangażowanym aktorom.

Film porusza wiele ważkich tematów – od dyskryminacji kobiet (chociaż trudno zachować szacunek dla prostytuujących się niewiast), poprzez rasizm (przedstawiony zostaje wątek czarnych niewolników) lub zdradę (Złoty Lew ginie wszak pośrednio z rąk najbliższych), aż po zwyczajną ludzką chciwość (majątek w złocie stanowi łakomy kąsek dla wszystkich mieszkańców ubogiego miasta). Mi najbardziej spodobała się filozoficzna historia siły nieugiętej woli, zdolnej do przekucia nici losu zgodnie z zapatrywaniami człowieka.

Ogromnie żałuję, że film ten przeszedł w naszym nadwiślańskim kraju bez echa (pewnie dlatego, iż konserwatywni znawcy uznali polską premierę za całkowicie zbędną). The Man with the Iron Fists to pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika męskiego kina, tęskniącego za pojedynkami z filmów Tarantino. I za urodą Lucy Liu.




[1] CGI – Computer Generated Imagery – wszystkie wygenerowane za pomocą komputera elementy obrazu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz