wtorek, 11 lutego 2014

Scott Pilgrim vs. the World (recenzja)



Przenoszenie przygód bohaterów komiksów czy noweli graficznych stało się już codziennością (w kinach możemy podziwiać aktorskie kreacje postaci z uniwersum DC, Marvela itp.). Jednak większość z tych projektów filmowych pozbawiona jest specyficznego charakteru komediowego, jakimi są okraszone historie obrazkowe (polecam sprawdzić, jak wyglądał serial Batman 1966 roku). W żadnym stopniu problem ten nie dotyczy filmu Scott Pilgrim vs. the World. Jego fabułę oparto na historii zawartej w komiksowej serii Scott Pilgrim (w ciągu 6 lat wydawania na półkach księgarni ukazało się sześć tomów) autorstwa Bryana Lee O’Malleya (popularny kanadyjski ilustrator). Kanadyjczycy uchodzą za najbardziej przyjazny naród na świecie. Jak poradzili sobie zatem z przedstawieniem heroicznej walki głównego bohatera ze zgrają bandziorów?

W czasie seansu śledzimy poczynania 22 – letniego Scotta Pilgrima (Michael Cera). Razem ze swoimi przyjaciółmi tworzy zespół Sex Bob–omb (gra na gitarze basowej). Cierpi niestety z powodu złamanego serca (jego ukochana porzuciła go w mało uprzejmy sposób), co wpędza go w ramiona młodej licealistki – Knives Chau (Ellen Wong). Scott nie traktuje tego związku poważnie, traktując go jako stan przejściowy. Nie można tego powiedzieć o zauroczonej nim nastoletniej Azjatce (chodzącej do żeńskiej szkoły z obowiązkowymi mundurkami – stereotypowe, prawda?). Stagnacja zostaje przerwana przez Ramonę Flowers (Mary Elizabeth Winstead), która dopiero przeprowadziła się do Toronto z Nowego Jorku. Scott zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia, rozpoznając w przyjezdnej swoją idealną dziewczynę. Zainteresowanie szybko przeradza się w obsesję, co odbija się na związku z Knives. W końcu udaje mu się zaprosić obiekt swoich westchnień na randkę – spędza noc w łóżku Ramony. Rano otrzymuje od niej kartkę z numerem telefonu i siedmioma iksami (mylnie zinterpretowanym, jako całuski). Mija kilka tygodni. Bohater stara się ciągnąć grę pozorów, działając na dwa fronty (nie ma odwagi, aby złamać serce młodszej z wielbicielek). W czasie ważnego koncertu (kapela Scotta bierze udział w turnieju o miano najlepszego zespołu garażowego – nagrodą jest kontrakt z wytwórnią muzyczną) obie panie spotykają się. Niezdecydowany basista stara się zachować spokój, skupiając się na grze…  Niestety w tym momencie przez dach wpada niejaki Matthew Patel (Satya Bhabha) żądający pojedynku na śmierć i życie ze Scottem. Okazuje się, że jeśli ten pragnie związać się z Ramoną musi pokonać w walce Ligę Złych Byłych (ang. The League of Evil Exes). A konkretnie siedmiu złowrogich ekschłopaków…

W filmie występuje masa świetnie napisanych postaci. Nie mówię tu o niebiorących udziału w wydarzeniach statystach. Każdy z bohaterów posiada rozbudowaną historię, własne marzenia i zmartwienia. Nawet ich pojedyncze uczynki wpływają w istotny sposób na ciąg prezentowanych zdarzeń. Na ekranie zobaczymy genialną kreację Kierana Culkina (fenomenalnie wcielił się w rolę homoseksualnego współlokatora Scotta o bardzo frywolnych zapatrywaniach na sprawy damsko – męsko – męskie). Alison Pill, Mark Webber oraz Johny Simmons odgrywają towarzyszy z Sex Bob–omb (bardzo ciepłe postacie pomagające w walce zakochanemu basiście). Brie Larson pokazuje swoją gorszą stronę, jako Natalie Envy Adams – była dziewczyna Scotta. W członków Ligi Złych Byłych wcielili się: Chris Evans, Brandon Routh, Mae Whitman, Shota Saito, Keita Saito i Jason Schwartzman. W filmie wystąpił też sam O’Malley ze swoją żoną (sprawdźcie sami, kogo zagrali). 

Kolejnym atutem jest ścieżka dźwiękowa. Swoje utwory (napisane specjalnie na potrzeby filmu) dostarczyli: Nigel Godrich (producent Radiohead), Beck, Metric (inspiracja dla ukazanego w produkcji zespołu Clash at Demonhead), Broken Social Scene (odpowiedzialni za szlagiery Crash and the Boys), Cornelius, Dan the Automator, Kid Koala, David Campbell. Wszystkie kawałki (a także dwie piosenki wykorzystane wyłącznie w zwiastunach) grane przez Sex Bob–omb zostały skomponowane przez Becka. Aktorzy rzeczywiście grają na trzymanych instrumentach – Webbe, Pill, Simmons musieli pobierać lekcje muzyczne, aby zbliżyć się do poziomu Cera (ten grywał już wcześniej na gitarze basowej). Brie Larson musiała dopracować swoje umiejętności wokalne w miejscowej filharmonii. W niektórych scenach wykorzystano motywy dźwiękowe z gry Legend of Zelda (za zgodą Nintendo).

Wkrótce po wydaniu pierwszego tomu przygód Scotta wydawca serii, Oni Press, skontaktował się z producentem Marciem Plattem, aby zaproponować ekranizację historii. Wytwórnia Universal Studios wybrała Edgara Wrighta (świeżo po zakończeniu prac na przekomicznym Shaun of the Dead) do zaadaptowania komiksów na potrzeby przemysłu filmowego. O’Malley długo miał mieszane uczucia, co do projektu – otwarcie przyznawał, że nie chce by jego dzieło spłycono do tandetnego kina akcji ze znienawidzonymi przez niego aktorami. Scenariusz (dzieło Michaela Bacalla, który bardzo zżył się z bohaterami Scott Pilgrim) powstał już w maju 2005 r. Cztery lata później przemianowano powstającą produkcję na znany nam dziś tytuł (akcję umiejscowiono w chronologii tuż po wydarzeniach znanych z pierwszego tomu). Ostateczny wybór Scotta (Knives vs. Ramona) różnił się pierwotnie od tego przedstawionego w filmie. Jednak negatywna reakcja publiczności wymusiła zmianę zakończenia (dzięki temu nie odbiega ono od książkowych wydarzeń). Ostatecznie producenci przeznaczyli na realizację projektu 60 mln $. Reżyser przyznał, że najwięcej radości sprawił mu casting. Zgłosili się na niego zarówno popularni młodzi aktorzy (Cera, Schwartzman), jak i kompletni amatorzy, którzy wyróżniali się na tle innych dzięki urokowi osobistemu. Wright zaproponował rolę Ramony Winstead, zdając sobie sprawę, iż tylko ona jest w stanie poradzić sobie z rolą zagubionej dziewczyny (znali się wcześniej osobiście). Wong dostała angaż po zaprezentowaniu swoich umiejętności walki wręcz (posiada zielony pas w taekwondo) w trakcie przesłuchania.

Gotowy film zaprezentowano w czasie kilku międzynarodowych konwentów miłośników komiksów (m.in. Fantasia Festival w Montrealu, Movie – Con III w Londynie, San Diego Comic – Con International, Yubari International Fanstaci Film Festival). Pierwszy zwiastun pojawił się w Sieci 25 marca 2010 r. W czasie gali 2010 MTV Movie Awards oficjalnie zaprezentowano specjalnie przygotowany klip (walka Scotta z Lee). Przygotowano także krótką animowaną serię (Scott Pilgrim the Animation) do publikacji w Internecie oraz na kanałach telewizji satelitarnych. Równocześnie ruszyła oficjalna strona internetowa. Większość aktorów obawiała się tak niszowej (czyt. pozbawionej hollywoodzkiego rozmachu) kampanii promocyjnej, spodziewając się marnej frekwencji na salach kinowych. Szybko okazało się jednak, że grubo mylili się w swoich osądach.

W ramach działań marketingowych zawczasu przygotowano dodatkowe kanały dystrybucyjne. Producent zamówił grę opartą na wydarzeniach przedstawionych w filmie. Wydano ją w okolicach sierpnia 2010 r. (na łamach PlayStation Network). Produkcja ta spotkała się z bardzo ciepłym przyjęciem graczy (nawet jeśli nie znali komiksowych przygód Scotta). Trudno dziwić się temu sukcesowi, skoro za grę odpowiadało studio Ubisoft (Assassin’s Creed, Far Cry, Tom Clancy’s). Film wydano naturalnie na DVD oraz Blu – Ray. Wszystkie wersje zawierały cztery komentarze (reżysera, autora serii, aktorów), 21 scen alternatywnych, rozwiniętych bądź usuniętych (razem z oryginalnym zakończeniem). Nie zabrakło też wpadek z planu, kilku dodatkowych utworów ze ścieżki dźwiękowej.

Film był szeroko komentowany przez krytyków branżowych. W większości były to bardzo pozytywne opinie (również większość widzów uznało Scott Pilgrim vs. the World za bardzo dobre dzieło). Doceniano szczególnie scenariusz zachowujący koncepcję zawartą w komiksach. Sam Quentin Tarantino przyznał, że był w kinie dwukrotnie, za każdym razem bawiąc się równie dobrze. Wszystkim spodobało się świeże podejście do animacji komputerowej (mocno już wyeksploatowanej w branży). Oczywiście zdarzali się też malkontenci, uznając dzieło Wrighta za produkt stricte dla młodzieży pełnej niezrozumiałego dla ogółu absurdu i niepotrzebnych nawiązaniach do świata gier video. Cera był krytykowany za udział w tak beznadziejnym projekcie. 

Na koniec garść ciekawostek na temat filmu. W scenie, w której Scott oraz Todd toczą pojedynek przy użyciu gitar basowych, zastosowano instrumenty o zbyt małej liczbie progów do zagrania słyszalnych solówek – w praktyce nie można byłoby ich odtworzyć przy użyciu zaprezentowanego sprzętu. Winstead nie zgodziła się na kilkakrotne przefarbowanie włosów – nosiła peruki (można zobaczyć prawdziwą barwę jej włosów w scenie walki z Roxy). Chociaż twórcy zadbali o poprawną choreografię pojedynków, czasami możemy usłyszeć niezadawane ciosy. Oprócz tego możemy dostrzec kilka smaczków wynikających z błędów w montażu (niektóre sceny kręcono przez kilka dni), co czasami skutkuje samoistnie przemieszczającymi się elementami tła (np. samochodami).

Na film ten trafiłem przypadkowo, przemierzając bezkresne przestrzenie Internetu. Początkowo byłem nastawiony bardzo sceptycznie do tej produkcji, ale po jej obejrzeniu szybko przekonałem się o jej wyjątkowości. Scott Pilgrim vs. the World to bardzo zabawna komedia dedykowana wszystkim miłośnikom automatów, gier komputerowych. Nie jest przy tym dziełem trywialnym, gdyż porusza bardzo ważne kwestie egzystencjonalne (miłość, zazdrość, zdrada). Akcja płynie wartko, nie pozwalając nam na znużenie. Genialne linie dialogowe nierzadko przywołają uśmiech na nasze usta. Gorąco polecam wszystkim szukającym porządnej rozrywki w domowym zaciszu (zadbajcie tylko o odpowiednie nagłośnienie – naprawdę warto).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz