Serwisy społecznościowe już dawno stały się istotną
częścią naszego życia codziennego. Nie chodzi jedynie o publiczną deklarację
znajomości z konkretnym użytkownikiem (o osobach możemy mówić tylko w przypadku
zweryfikowanych kont personalnych). Platformy te zostały już rozszerzone na
wielu płaszczyznach (np. zastępiły powszechnie stosowane komunikatory). To już
nie tylko popularne ongiś gry internetowe (np. Farmville). Obecnie umożliwiają one śledzenie aktualnej sytuacji na
rynku pracy, wymianę zdań na wysokim poziomie merytorycznym, zbieranie
informacji z interesujących nas portali itd. Kolejny aspekt galopującej
globalizacji trafia pod nasze strzechy za pośrednictwem łącza sieciowego. Wiele
firm stara się wypromować swoje produkty poprzez ten nowy kanał reklamowy,
prześcigając się w atrakcyjności organizowanych przez siebie konkursów. Nagrody
zazwyczaj są bardzo kuszące, a stawiane użytkownikom wymagania śmiesznie niskie
(gorący apel do wszystkich miłośników takich aktywności – nie pozwalajcie
osobom postronnym na dostęp do swoich prywatnych danych za kilka paczek
markowych chipsów!). Życie towarzyskie na stałe przeniosło się na serwery
najpopularniejszych serwisów. Dawniej szalone pomysły przychodziły ludziom w
czasie zakrapianych alkoholem przyjęć. Do dzisiaj miło wspominam grę w
wyzwania, kiedy to należało wykazać się niezwykłą odwagą, realizując zlecone
nam przez zawistnych znajomych zadania. Teraz wystarczy do tego aktywne konto
(nie trzeba się nawet ruszać sprzed monitora).
Od kilku tygodni przeglądanie notyfikacji uprzykrza mi
nowy trend panujący wśród internautów. Chodzi o „NekNominate” (ang. „neck and nominate”, czyli w
wolnym tłumaczeniu „wyzeruj i nominuj”). Moda ta narodziła się w Australii.
Początkowo była ona jedynie interaktywną grą opartą na piciu alkoholu (ang.
„drinking games”). Biorący udział w zabawie mieli za zadanie wypicie duszkiem
zawartości standartowej puszki piwa, dokumentując spożycie przy pomocy sprzętu
audiowizualnego. W odpowiedzi na wyzwanie zamieszczali nagranie stanowiące
dowód ukończenia misji (w ciągu 24 h od pojawienia się prowokacyjnego żądania).
Jednocześnie nominowali kolejne dwie osoby do powtórzenia swojego wyczynu
(później zwiększono liczbę wyzywanych do trzech). Karą za tchórzostwo (czyt. zlekceważenie) była materialna rekompensata
(najczęściej w postaci zbiorczego opakowania sześciu puszek niskoprocentowego
trunku) oraz utrata szacunku znajomych. Wraz z rozprzestrzenianiem się po
świecie gra ewoluowała, przyjmując niekiedy bardzo niepokojące oblicze (coraz
bardziej ryzykowne zadania).
Radykalizacja tej niewinnej zabawy doprowadziła już do
śmierci kilku osób (odnotowano zgony w skutek zadławienia się trunkiem w
Kanadzie, Irlandii, Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej). Są to na
szczęście odosobnione przypadki ludzkiej głupoty. Gra nieszczęśliwie stale
zyskuje na popularności. Światowa Agencja Zdrowia (ang. World Health Organization)
przedstawiła już nawet oficjalne stanowisko w tej sprawie, uznając „NekNominate”
za wyjątkowo szkodliwe zachowanie zagrażające zdrowiu bądź życiu. W Azji na
popularności zyskuje odmiana tych wybryków polegająca na piciu piwa w sklepie,
mając na sobie jedynie bieliznę (w przypadku niektórych kobiet ma to
przynajmniej walory estetyczne). Zmieniają się także wyzwania. Strach pomyśleć,
co stanie się z osobami podejmującymi działania zabronione przez prawo
(niektórzy ludzie są bardzo mało wyrozumiali dla młodzieńczych wybryków). Może
to nowy rodzaj selekcji naturalnej?
To niestety nie jedyny irytujący trend w rozwijającej się
błyskawicznie sieci społecznościowej (prawie miliard użytkowników serwisu
Facebook rozpoczyna dzień od sprawdzenia swojego profilu). Ludzka wyobraźnia
generuje niewyobrażalną wręcz ilość idiotycznych pomysłów, które na zasadzie
wirusa rozprzestrzeniają się wśród ludzi. Na szczęście po pewnym czasie
odchodzą na śmietnik historii, kiedy zarażeni ideą użytkownicy uodparniają się
na daną koncepcję.
Zaczepka jest dla mnie sytuacją, w czasie której dany
osobnik usilnie stara się zwrócić na siebie uwagę innego. Kilka lat temu
mieliśmy do czynienia z obrzydliwym zwyczajem zaczepiania (ang. „poke”) korzystających z danego portalu.
Powiadomienia informujące mnie o zaczepiających moją osobę znajomych
przywoływały na moje usta pełen politowania uśmieszek. Kim trzeba być, aby w
taki sposób trwonić swój wolny czas? Istnieje przecież wiele alternatyw.
Internet oferuje nam przecież ogrom możliwości. Zaczepki nie wnosiły nic do
relacji międzyludzkiej (jeśli nie liczyć ogólnej irytacji). Z czasem nastąpiła
powszechna mobilizacja użytkowników (chociaż de facto to oni sami zaczepiali
siebie nawzajem), tworząca wspólny front przeciwko tej zabawie. Brak aprobaty dotarł
do samego źródła problemu. Programiści pracują obecnie nad wycofaniem tej
funkcji ze strony.
Długo zastanawiałem się nad przyczyną okraszania statusów znakami
„#”. Tagowanie (czyli indeksowanie) z wykorzystaniem kratek (ang. „hashtag”)
dołączyło do najbardziej znienawidzonych przeze mnie zwyczajów. Oczywiście
narodziło się ono na łamach Twittera, pomagając w nawigowaniu po ogromnej sieci
mediów społecznościowych. Niestety zwyczaj ten przeniósł się na inne serwisy,
nawet jeśli nie wiąże się on z jakąkolwiek pożyteczną funkcją. Stosuje się go
chyba wyłącznie dla wizualnej oprawy zlepków znaków (litery bez kratek są
przecież staroświeckie). Rozumiem potrzebę dodawania etykiet pod naprawdę
wartościowymi materiałami (naturalne powiększenie kręgu odbiorców). Jednak
nadmierne stosowanie tegoż rozwiązania znacząco obniża jakość publikowanych
treści (tagi nie zastąpią interesującej wypowiedzi autora). Paul Horner pobił
światowy rekord, tworząc najdłuższy znany ludzkości (oraz obsłudze serwisu
Twitter) „hashtag”:
#HELLOIAMA34YEAROLDNAMEDPAULHORNERANDFUCKEDAHOTBLACKGIRLLASTNIGHTFORTHEFIRSTTIMEINMYLIFEANDITWASSOBIGBOOTYAWESOMEIJUSTHADTOBRAGABOUTITANDALSOPROMOTEBIGBOOTYHOESTOTHEWHITEGUYSOUTTHERETHATAREAFRAIDBECAUSESERIOUSLYYOUHAVENOTHINGTOFEAREXCEPTHESTRONGPOSSIBILITYYOFGETTINGROBBEDATGUNPOINTANDCATCHNGAIDSBUTREGARDLESSITISSTILLWORTHITJUSSAYINBOOMERNICHOLS
Oznaczanie miejsc naszej aktywności, pobytu również należy
do przekleństw dzielenia zasobów Sieci z internetowymi ekshibicjonistami. Pojmuję,
że czasami chcemy oznajmić całemu światu spożycie posiłku w luksusowej
restauracji na dachu pięciogwiazdkowego hotelu (np. w czasie oświadczyn). Czy
jednak musi to dotyczyć nawet najprostszych czynności? Widywałem już radosne
twarze użytkowników dodających informację o tym, gdzie właśnie oddali się
defekacji (skorzystanie z toalety w Białym Domu zapewni nam przecież szacunek
otoczenia). Niewinna zabawa w postaci prób wprowadzenia innych w błąd
(podawanie nierealnych miejsc) potrafi czasami rozbawić nawet takiego ponuraka,
jak ja, ale nadgorliwość w informowaniu innych o każdej wykonanej czynności
jest dewiacją wymagającą kontaktu z wykwalifikowanym specjalistą. Pamiętajmy,
iż na całym tym procederze najbardziej zyskują właściciele danych lokali,
miejsc, zakładów (w końcu to darmowa reklama o dużym zasięgu oparta na
poleceniu).
Ludzie żegnający się z młodością wykazują niebywałą
tendencję do uczestnictwa w zabawach, które mogłyby stanowić świetną rozrywkę
dla dzieci w wieku lat 10. Przykładem takiego zachowania jest swoisty gwałt na
języku polegający na podawaniu tytułów filmów z pominięciem litery „s” (nie
wiadomo, dlaczego akurat tą literę poddano społecznemu ostracyzmowi). Takie zagadki
cieszą się nadal niezwykłą popularnością. Innym sposobem na marnowanie swojego
czasu są przekomiczne manipulacje fotografiami. Czasami można natknąć się na
artystyczne perełki, w stworzenie których autor włożył mnóstwo pracy (przygotowanie
prześmiewczego fotomontażu jest czasochłonne). Powielanie banalnie prostych
koncepcji jest po prostu żenujące. Dotyczy to choćby przerabiania (dodawanie
zwycięskiej kombinacji liczb) zdjęć kuponów loteryjnych, oferując każdej
osobie, która je udostępni na swoim profilu, solidny udział w zyskach. Podobnie
traktuje się wizerunki znanych osobistości (np. Billa Gatesa). Od czasu do
czasu można natknąć się na idealistów solidarnie zmieniających swoje zdjęcia
profilowe na określony obrazek (najczęściej żyrafy) w ramach walki o cele
zaproponowane przez inicjatora danej akcji. Kolejną metodą na zdobycie
popularności jest deklaracja wykonania danej czynności (przeważnie
kontrowersyjnej lub nieprzyjemnej) w przypadku osiągnięcia określonej
popularności (zrobię X za Y polubień).
Walka o rozgłos przybiera coraz to nowe formy. Szkoda, że tak mało z nich
przyciąga swoją oryginalnością, pomysłowością.
Uważam, że rozrywki człowieka XXI w. ulegają stopniowemu
spłycaniu, przypominając coraz częściej dziecinne zajęcia w przedszkolu. Czy w
dobie podboju Kosmosu musimy relaksować się w tak mało odkrywczy sposób? Nie
twierdzę, iż powinniśmy oddawać się intelektualnym formom spędzania czasu
(umysł także potrzebuje chwili wytchnienia). Zmierzamy w złą stronę,
korzystając z powszechnej dostępności do Internetu. Ryzykowne popisy nigdy
dotąd nie mogły liczyć na taki rozgłos. Dawniej dziki zwierz po prostu pożerał
tańczącego w jego legowisku jaskiniowca, śmiałek o małym rozumku zwyczajnie
roztrzaskiwał się o skaliste dno wąwozu. O wszystkim dowiadywano się z
malowideł naskalnych (przesłanie brzmiało zapewnie: „drażnienie śpiącego
smilodona grozi pożarciem” albo „człowiek nie przeżyje upadku z wysokości 100
m”). Dzisiaj wszyscy opowiadają o niesamowitym
wyczynie danego użytkownika. Dostrzegam jednak promyczek nadziei. Część
ludzi z własnej woli rozpoczęło walkę z pijackim „NekNominate”, skłaniając
nominowanych do prostych ćwiczeń fizycznych. To zaiste wspaniała idea
propagująca zdrowy tryb życia. Korzystając z okazji, nominuję każdego
czytającego te słowa do zrobienia 20 pompek. Na zdrowie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz