wtorek, 18 lutego 2014

Irytujące oblicze serwisów społecznościowych



Serwisy społecznościowe już dawno stały się istotną częścią naszego życia codziennego. Nie chodzi jedynie o publiczną deklarację znajomości z konkretnym użytkownikiem (o osobach możemy mówić tylko w przypadku zweryfikowanych kont personalnych). Platformy te zostały już rozszerzone na wielu płaszczyznach (np. zastępiły powszechnie stosowane komunikatory). To już nie tylko popularne ongiś gry internetowe (np. Farmville). Obecnie umożliwiają one śledzenie aktualnej sytuacji na rynku pracy, wymianę zdań na wysokim poziomie merytorycznym, zbieranie informacji z interesujących nas portali itd. Kolejny aspekt galopującej globalizacji trafia pod nasze strzechy za pośrednictwem łącza sieciowego. Wiele firm stara się wypromować swoje produkty poprzez ten nowy kanał reklamowy, prześcigając się w atrakcyjności organizowanych przez siebie konkursów. Nagrody zazwyczaj są bardzo kuszące, a stawiane użytkownikom wymagania śmiesznie niskie (gorący apel do wszystkich miłośników takich aktywności – nie pozwalajcie osobom postronnym na dostęp do swoich prywatnych danych za kilka paczek markowych chipsów!). Życie towarzyskie na stałe przeniosło się na serwery najpopularniejszych serwisów. Dawniej szalone pomysły przychodziły ludziom w czasie zakrapianych alkoholem przyjęć. Do dzisiaj miło wspominam grę w wyzwania, kiedy to należało wykazać się niezwykłą odwagą, realizując zlecone nam przez zawistnych znajomych zadania. Teraz wystarczy do tego aktywne konto (nie trzeba się nawet ruszać sprzed monitora).

Od kilku tygodni przeglądanie notyfikacji uprzykrza mi nowy trend panujący wśród internautów. Chodzi o „NekNominate” (ang. „neck and nominate”, czyli w wolnym tłumaczeniu „wyzeruj i nominuj”). Moda ta narodziła się w Australii. Początkowo była ona jedynie interaktywną grą opartą na piciu alkoholu (ang. „drinking games”). Biorący udział w zabawie mieli za zadanie wypicie duszkiem zawartości standartowej puszki piwa, dokumentując spożycie przy pomocy sprzętu audiowizualnego. W odpowiedzi na wyzwanie zamieszczali nagranie stanowiące dowód ukończenia misji (w ciągu 24 h od pojawienia się prowokacyjnego żądania). Jednocześnie nominowali kolejne dwie osoby do powtórzenia swojego wyczynu (później zwiększono liczbę wyzywanych do trzech). Karą za tchórzostwo (czyt. zlekceważenie) była materialna rekompensata (najczęściej w postaci zbiorczego opakowania sześciu puszek niskoprocentowego trunku) oraz utrata szacunku znajomych. Wraz z rozprzestrzenianiem się po świecie gra ewoluowała, przyjmując niekiedy bardzo niepokojące oblicze (coraz bardziej ryzykowne zadania).

Radykalizacja tej niewinnej zabawy doprowadziła już do śmierci kilku osób (odnotowano zgony w skutek zadławienia się trunkiem w Kanadzie, Irlandii, Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej). Są to na szczęście odosobnione przypadki ludzkiej głupoty. Gra nieszczęśliwie stale zyskuje na popularności. Światowa Agencja Zdrowia (ang. World Health Organization) przedstawiła już nawet oficjalne stanowisko w tej sprawie, uznając „NekNominate” za wyjątkowo szkodliwe zachowanie zagrażające zdrowiu bądź życiu. W Azji na popularności zyskuje odmiana tych wybryków polegająca na piciu piwa w sklepie, mając na sobie jedynie bieliznę (w przypadku niektórych kobiet ma to przynajmniej walory estetyczne). Zmieniają się także wyzwania. Strach pomyśleć, co stanie się z osobami podejmującymi działania zabronione przez prawo (niektórzy ludzie są bardzo mało wyrozumiali dla młodzieńczych wybryków). Może to nowy rodzaj selekcji naturalnej?

To niestety nie jedyny irytujący trend w rozwijającej się błyskawicznie sieci społecznościowej (prawie miliard użytkowników serwisu Facebook rozpoczyna dzień od sprawdzenia swojego profilu). Ludzka wyobraźnia generuje niewyobrażalną wręcz ilość idiotycznych pomysłów, które na zasadzie wirusa rozprzestrzeniają się wśród ludzi. Na szczęście po pewnym czasie odchodzą na śmietnik historii, kiedy zarażeni ideą użytkownicy uodparniają się na daną koncepcję.

Zaczepka jest dla mnie sytuacją, w czasie której dany osobnik usilnie stara się zwrócić na siebie uwagę innego. Kilka lat temu mieliśmy do czynienia z obrzydliwym zwyczajem zaczepiania (ang. „poke”) korzystających z danego portalu. Powiadomienia informujące mnie o zaczepiających moją osobę znajomych przywoływały na moje usta pełen politowania uśmieszek. Kim trzeba być, aby w taki sposób trwonić swój wolny czas? Istnieje przecież wiele alternatyw. Internet oferuje nam przecież ogrom możliwości. Zaczepki nie wnosiły nic do relacji międzyludzkiej (jeśli nie liczyć ogólnej irytacji). Z czasem nastąpiła powszechna mobilizacja użytkowników (chociaż de facto to oni sami zaczepiali siebie nawzajem), tworząca wspólny front przeciwko tej zabawie. Brak aprobaty dotarł do samego źródła problemu. Programiści pracują obecnie nad wycofaniem tej funkcji ze strony.

Długo zastanawiałem się nad przyczyną okraszania statusów znakami „#”. Tagowanie (czyli indeksowanie) z wykorzystaniem kratek (ang. „hashtag”) dołączyło do najbardziej znienawidzonych przeze mnie zwyczajów. Oczywiście narodziło się ono na łamach Twittera, pomagając w nawigowaniu po ogromnej sieci mediów społecznościowych. Niestety zwyczaj ten przeniósł się na inne serwisy, nawet jeśli nie wiąże się on z jakąkolwiek pożyteczną funkcją. Stosuje się go chyba wyłącznie dla wizualnej oprawy zlepków znaków (litery bez kratek są przecież staroświeckie). Rozumiem potrzebę dodawania etykiet pod naprawdę wartościowymi materiałami (naturalne powiększenie kręgu odbiorców). Jednak nadmierne stosowanie tegoż rozwiązania znacząco obniża jakość publikowanych treści (tagi nie zastąpią interesującej wypowiedzi autora). Paul Horner pobił światowy rekord, tworząc najdłuższy znany ludzkości (oraz obsłudze serwisu Twitter) „hashtag”:

#HELLOIAMA34YEAROLDNAMEDPAULHORNERANDFUCKEDAHOTBLACKGIRLLASTNIGHTFORTHEFIRSTTIMEINMYLIFEANDITWASSOBIGBOOTYAWESOMEIJUSTHADTOBRAGABOUTITANDALSOPROMOTEBIGBOOTYHOESTOTHEWHITEGUYSOUTTHERETHATAREAFRAIDBECAUSESERIOUSLYYOUHAVENOTHINGTOFEAREXCEPTHESTRONGPOSSIBILITYYOFGETTINGROBBEDATGUNPOINTANDCATCHNGAIDSBUTREGARDLESSITISSTILLWORTHITJUSSAYINBOOMERNICHOLS

Oznaczanie miejsc naszej aktywności, pobytu również należy do przekleństw dzielenia zasobów Sieci z internetowymi ekshibicjonistami. Pojmuję, że czasami chcemy oznajmić całemu światu spożycie posiłku w luksusowej restauracji na dachu pięciogwiazdkowego hotelu (np. w czasie oświadczyn). Czy jednak musi to dotyczyć nawet najprostszych czynności? Widywałem już radosne twarze użytkowników dodających informację o tym, gdzie właśnie oddali się defekacji (skorzystanie z toalety w Białym Domu zapewni nam przecież szacunek otoczenia). Niewinna zabawa w postaci prób wprowadzenia innych w błąd (podawanie nierealnych miejsc) potrafi czasami rozbawić nawet takiego ponuraka, jak ja, ale nadgorliwość w informowaniu innych o każdej wykonanej czynności jest dewiacją wymagającą kontaktu z wykwalifikowanym specjalistą. Pamiętajmy, iż na całym tym procederze najbardziej zyskują właściciele danych lokali, miejsc, zakładów (w końcu to darmowa reklama o dużym zasięgu oparta na poleceniu).

Ludzie żegnający się z młodością wykazują niebywałą tendencję do uczestnictwa w zabawach, które mogłyby stanowić świetną rozrywkę dla dzieci w wieku lat 10. Przykładem takiego zachowania jest swoisty gwałt na języku polegający na podawaniu tytułów filmów z pominięciem litery „s” (nie wiadomo, dlaczego akurat tą literę poddano społecznemu ostracyzmowi). Takie zagadki cieszą się nadal niezwykłą popularnością. Innym sposobem na marnowanie swojego czasu są przekomiczne manipulacje fotografiami. Czasami można natknąć się na artystyczne perełki, w stworzenie których autor włożył mnóstwo pracy (przygotowanie prześmiewczego fotomontażu jest czasochłonne). Powielanie banalnie prostych koncepcji jest po prostu żenujące. Dotyczy to choćby przerabiania (dodawanie zwycięskiej kombinacji liczb) zdjęć kuponów loteryjnych, oferując każdej osobie, która je udostępni na swoim profilu, solidny udział w zyskach. Podobnie traktuje się wizerunki znanych osobistości (np. Billa Gatesa). Od czasu do czasu można natknąć się na idealistów solidarnie zmieniających swoje zdjęcia profilowe na określony obrazek (najczęściej żyrafy) w ramach walki o cele zaproponowane przez inicjatora danej akcji. Kolejną metodą na zdobycie popularności jest deklaracja wykonania danej czynności (przeważnie kontrowersyjnej lub nieprzyjemnej) w przypadku osiągnięcia określonej popularności (zrobię X za Y polubień). Walka o rozgłos przybiera coraz to nowe formy. Szkoda, że tak mało z nich przyciąga swoją oryginalnością, pomysłowością.

Uważam, że rozrywki człowieka XXI w. ulegają stopniowemu spłycaniu, przypominając coraz częściej dziecinne zajęcia w przedszkolu. Czy w dobie podboju Kosmosu musimy relaksować się w tak mało odkrywczy sposób? Nie twierdzę, iż powinniśmy oddawać się intelektualnym formom spędzania czasu (umysł także potrzebuje chwili wytchnienia). Zmierzamy w złą stronę, korzystając z powszechnej dostępności do Internetu. Ryzykowne popisy nigdy dotąd nie mogły liczyć na taki rozgłos. Dawniej dziki zwierz po prostu pożerał tańczącego w jego legowisku jaskiniowca, śmiałek o małym rozumku zwyczajnie roztrzaskiwał się o skaliste dno wąwozu. O wszystkim dowiadywano się z malowideł naskalnych (przesłanie brzmiało zapewnie: „drażnienie śpiącego smilodona grozi pożarciem” albo „człowiek nie przeżyje upadku z wysokości 100 m”). Dzisiaj wszyscy opowiadają o niesamowitym wyczynie danego użytkownika. Dostrzegam jednak promyczek nadziei. Część ludzi z własnej woli rozpoczęło walkę z pijackim „NekNominate”, skłaniając nominowanych do prostych ćwiczeń fizycznych. To zaiste wspaniała idea propagująca zdrowy tryb życia. Korzystając z okazji, nominuję każdego czytającego te słowa do zrobienia 20 pompek. Na zdrowie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz